 |
www.balet.pl
forum miłośników tańca
|
Teatr jeszcze w PRL? |
Jak oceniasz funkcjonowanie teatrów w Polsce? |
odpowiada mi tak, jak jest |
|
15% |
[ 3 ] |
trzeba koniecznie coś zmienić |
|
73% |
[ 14 ] |
nie mam zdania |
|
10% |
[ 2 ] |
|
Głosowań: 0 |
Wszystkich Głosów: 19 |
|
|
|
Autor |
Wiadomość |
Joanna
ADMINISTRATOR

Związek z tańcem: tancerka?
Posty: 2981
|
Wysłany: Czw Mar 15, 2007 10:28 pm Teatr jeszcze w PRL?
|
|
|
Artyści na etatach, wyrabianie norm, obsadzanie stanowisk z klucza politycznego - polskie opery, z warszawską Narodową na czele, to w większości prawdziwe skanseny realnego socjalizmu - pisze Dorota Szwarcman w Polityce.
http://www.e-teatr.pl/pl/artykuly/36407.html
Dość ciekawy artykuł.
Jak wam się wydaje, jak przedstawia się organizacja i administracja naszych teatrów, nie tylko operowych?
Szczególnie w porównaniu do np. zachodnich - sama nie orientuję się zbyt dobrze, jak to wygląda za granicą, ale wiele się mówi, że np. w Niemczech teatry mają pod tym względem świetnie - niesamowite dofinansowania (naprawdę duże sumy), ale było to sporym kosztem, i na pewno nie było łatwe, wiązało się np. z likwidacją samego Schillertheater. Ale zmiana organizacji działanie teatrów, np. na nastawienie bardziej impresaryjne, rezygnacja z modelu 'etat - norma', ma też swoje minusy, podobnie jak ich prywatyzacja, itp., np. w Anglii obecnie bardzo narzeka się, że nie gdzie gdzie zobaczyć dobrego, ambitnego spektaklu; wszędzie tylko popularne sztuki, schlebiające gustom publiczności.
Z drugiej strony u nas państwo wcale nie dba jakoś specjalnie o kulturę wysoką, a większość społeczeństwa wydaje się nie być zainteresowana braniem w niej udziału, więc i kapitału nie ma, trochę takie sprzężenie zwrotne.
Właściwie to trochę zeszłam z tematu
Wracając do głównej myśli - co sądzicie o funkcjonowaniu polskich teatrów? Bo że dużo jest jeszcze w nich nastawienia rodem z PRL-u, tego udowadniać nie trzeba, ale to się powoli zmienia. Powstaje coraz więcej scen impresaryjnych (btw, mniej więcej to chcą zrobić z warszawskim Teatrem Na Woli), które funkcjonują z różnym skutkiem.
Jak wy to widzicie? Czy w ogóle widzicie przyszłość naszych teatrów (w tym i baletowych!)? |
_________________ "Plié is the first thing you learn and the last thing you master" Suzanne Farrell |
|
|
|
|
 |
Rotbart
Corps de Ballet
Posty: 394 Skąd: Warszawa
|
Wysłany: Sob Mar 17, 2007 9:41 am
|
|
|
Jeśli chodzi o teatry dramatyczne to nie bardzo widzę problem funkcjonowania tego systemu. Najlepsze polskie sceny funkcjonują za zasadach etatów i norm i nie widzę innego realnego systemu, który można by z sukcesem wprowadzić. Dzięki etatom w teatrach tworzą się zgrane zespoły nie tylko aktorskie, przecież coraz częściej teatry mają swoich etatowych reżyserów (Maja Kleczewska ma być na etacie we Wrocławiu), którzy bardzo cenią sobie pracę z ukształtowanym zespołem. Teatr impresaryjne są raczej kiepską alternatywą - warszawska Montownia, która za teatr impresaryjny chciałaby uchodzić, w zasadzie nie proponuje nic, co mogłoby mierzyć się z teatrami-instytucjami. W Niemczech teatry impresaryjne nie opanowały "rynku" - wszystko rozbija się raczej o pieniądze, których u nas po prostu na teatr nie ma. Prywatne teatry, jak warszawska Bajka, tworzą popularne bzdety, na które przyjdzie mało wymagająca publiczność i zapełni kasy, ale realnego wpływu na rozwój teatru w naszym kraju tego typu teatry nie mają.
Problem ten jest bardziej zauważalny w teatrach operowo-baletowych, które wymagają większej specjalizacji. Śpiewacy na etatach, którzy śpiewają partie, do których się nie nadają to niestety norma. Poza Warszawą jednak wynika to częściej z konieczności niż z wad systemu - nie ma pieniędzy na sprowadzenie odpowiednich śpiewaków, więc trzeba się ratować tym, co się ma pod ręką. W Warszawie jest bardziej dotkliwe, bo dobrych śpiewaków czy tancerzy jest sporo, a i pieniądze na zaproszenie kogoś z zagranicy są - mimo to musimy oglądać artystów męczących się w swoich rolach - i tutaj też nie zawsze wynika to z konieczności wyrobienia etatu.
System wystawiania jednej opery czy baletu "hurtowo" przez mniej więcej tydzień, kiedy to zaprasza się artystów na kontrakt tylko na potrzeby tych konkretnych spektakli, nie jest powalająco dobrym rozwiązaniem. Może jest to wygodne jeśli chodzi o organizację, ale na pewno nie wpływa dobrze na marketing (przeciętny widz wolałby zobaczyć operę kilka razy w ciągu całego sezonu, a nie 4 spektakle ściśnięte w kilku dniach pod rząd) jak i na jakość wykonania. W TW-ON system ten zastosowano w przypadku "Śpiącej królewny" którą grano 4 dni pod rząd, czasem zdarza się, że gościnny śpiewak czy tancerz obskakuje dwa spektakle w piątek i niedzielę. Na szczęście nie stało się to jeszcze normą.
A co do naleciałości z PRLu - problemy z etatowymi artystami były w naszym kraju i przed wojną, tak jak i po wojnie w wielu krajach niekomunistycznych, więc nie jest to cecha charakterystyczna dla teatrów działających w socjalistycznym ustroju. |
_________________ Když už něco děláš, dělej to pořádně. |
|
|
|
|
 |
Joanna
ADMINISTRATOR

Związek z tańcem: tancerka?
Posty: 2981
|
Wysłany: Sob Mar 17, 2007 9:37 pm
|
|
|
No właśnie, u nas teatry impresaryjne działają niestety nie najlepiej, mimo szczytnych idei, co nieśmiało zaznaczyłam w pierwszym poście.
Ale z tego co widzę teraz wielu młodych aktorów woli pracować przy projektach, tzn zwykle oznacza to bardziej twórczą pracę, ciekawsze propozycję - praca na etacie młodemu pokoleniu, i to za grosze, nie kojarzy się najlepiej. Tzn żeby się gdzieś złapać na stałe, to na pewno daje poczucie bezpieczeństwa, itd., ale z drugiej strony to własnie praca projektowa zapewnia większy rozwój, i zwykle znaczy o poziomie artysty, że jest zaproszony do współpracy, szczególnie taką, która nie jest zależna np. z programową jakiegoś teatru, itd. Oczywiście, w przypadku takiego np. Teatru Narodowego inaczej to wygląda, bo samo granie tam jest dużą nobilitacją dla aktora.
Z drugiej strony takich dobrych projektów, ambitnych, takich które tworzą 'ferment' nie ma wiele, a wiele z tych, które mogłoby być dobrych, nie ma odpowiednich nakładów finansowych.
Podobnie rzecz ma się z teatrami tańca, gdzie wielu tancerzy chyba działa właśnie na zasadzie pracy projektowej, i trudno jest zdobyć sensowne fundusze (to, co można uzyskać od państwa, to są naprawdę śmieszne sumy - słyszałam np. wersję o kilku tysiącach na zrobienie spektaklu, to przecież poniżej wszelkiego komentarza), dlatego też realizacja wielu takich spektakli pozostawia wiele do życzenia.
Aczkolwiek z tego, co gdzieś udało mi się zasłyszeć/ przeczytać/ itd. - bo operą nie interesuję się specjalnie - to właśnie w niej szczególnie silny jest taki trend, zwłaszcza na Zachodzie, że największe gwiazdy to występują gościnnie, zatrudniane do konkretnych projektów, a jak ktoś jest na etacie to oznacza to automatycznie trochę niższą rangę.
W sumie, nie chdozi chyba tylko o kwestie etatu badz nie. Ale tez o podejscie do widza, tworzenia spektakli, itd.
Aha, jesli zas chodzi o spektakle 'hurtowo' np. przez tydzien to wlasnie tak wyglada sezon w MET.
Wtedy np. taki Manon i Romeo i Julia leca przez tydzien, a po dwoch czy trzech miesiacach jakies inne spektakle. Wydaje mi sie, ze mozna sie do tego przyzwyczaic. Wiec suma sumarum jest tak, ze przez caly rok mozna cos ogladac, tylko niekoniecznie raz w tygodniu, ale np. raz na kwartal od razu zafundowac sobie sesje np. baletowa |
_________________ "Plié is the first thing you learn and the last thing you master" Suzanne Farrell |
|
|
|
|
 |
Aga
Adept Baletu

Posty: 149
|
Wysłany: Sob Mar 17, 2007 10:11 pm
|
|
|
Rotbart napisał/a: |
Problem ten jest bardziej zauważalny w teatrach operowo-baletowych, które wymagają większej specjalizacji. Śpiewacy na etatach, którzy śpiewają partie, do których się nie nadają to niestety norma. Poza Warszawą jednak wynika to częściej z konieczności niż z wad systemu - nie ma pieniędzy na sprowadzenie odpowiednich śpiewaków, więc trzeba się ratować tym, co się ma pod ręką. W Warszawie jest bardziej dotkliwe, bo dobrych śpiewaków czy tancerzy jest sporo, a i pieniądze na zaproszenie kogoś z zagranicy są - mimo to musimy oglądać artystów męczących się w swoich rolach - i tutaj też nie zawsze wynika to z konieczności wyrobienia etatu.
. |
Zapraszam na spektakle do Wrocławia. Przedstawienia są naprawdę na bardzo wysokim poziomie a solisci są dobierani nie tylko na zasadzie rodzaju głosu lecz także charakterystyki postaci. Jest wielu młodych i świetnych spiewaków (nie będe pisać nazwisk),którzy śpiewają m.in. w Operze Narodowej w Warszawie (oczywiście na umowę,bo etaty maja we Wrocławiu). Poza tym na tzw. super widowiska sprowadzane są osoby z innych krajów. Ale to raczej dla prestiżu,bo później w spektaklach śpiewają "etatowi" artysci. Z tego co się orientuję to tylko Wrocław wystawił cały "Perścień Nibelunga", który był bardzo kosztowny. Za wysokim poziomem także idze fakt,że bilety trzeba kupić na 2-3 miesiące do przodu (później ewentualnie mozna załapac się na na jakąś "jaskółkę"), a na premierę to nawet wcześniej.
Warte poczytania:
http://www.e-teatr.pl/pl/artykuly/27859.html
Niżej wymienieni są spiewcy sezonu. Na 5 podanych nazwisk aż 3 osoby pracują we Wrocławiu.
http://ruchmuzyczny.pl/PelnyArtykul.php?Id=89
Zapraszam wszystkich kochających operę do Wrocławia. Naprawdę warto |
|
|
|
|
 |
Rotbart
Corps de Ballet
Posty: 394 Skąd: Warszawa
|
Wysłany: Pon Mar 19, 2007 10:12 pm
|
|
|
Z chęcią wybrałbym się do wrocławskiej opery, choćby na "Cosi fan tutte" Znanieckiego. Nie zmienia to jednak faktu, że Wrocław wcale nie jest wyjątkiem i boryka się z takimi samymi problemami co TW-ON. Nawet do dość prostych partii zatrudnia się Pavlo Tolstoya, bo nie ma widać żadnego odpowiedniego tenora na miejscu. Podobnie z tytułową rolą w "Traviacie". Superwidowiska typu "Ring" (który nawiasem mówiąc był już wystawiony w całości w Warszawie) nie wykorzystują śpiewaków z zagranicy dla prestiżu, ale z konieczności - bez nich nie doszłoby do premiery, bo we Wrocławiu, jak i zresztą w całym kraju nie ma śpiewaków wagnerowskich. Do tego wszystkiego dochodzą niewielkie wymiary sceny, które nie pozwalają na wielkie inscenizacje. To prawda, że niekwestionowana gwiazda polskiej opery czyli Wioletta Chodowicz związana jest z Wrocławiem, ale paradoksalnie tamtejsza opera nie jest w stanie zaproponować jej ról na miarę jej talentu (śpiewanie Halki w drugiej obsadzie, mozartowskie Fiordiligi i Pamina to przecież śmiech na sali). Więc niestety we Wrocławiu nie jest moim zdaniem tak różowo.
A co do baletowych czy operowych maratonów - to mam nadzieję, że nie wejdą one w krew polskiej operze, bo kogo stać, żeby szarpnąć się na kilka spektakli w jednym tygodniu? A co jeśli w tym czasie nie da rady zobaczyć np. "Jeziora" z powodu np. wyjazdu? A jeśli obsadzi się ten maraton kiepskimi wykonawcami?? O nie, ja dziękuję, wolę po stokroć to co mamy teraz |
_________________ Když už něco děláš, dělej to pořádně. |
|
|
|
|
 |
Joanna
ADMINISTRATOR

Związek z tańcem: tancerka?
Posty: 2981
|
Wysłany: Pon Mar 19, 2007 10:19 pm
|
|
|
Cytat: | A co do baletowych czy operowych maratonów - to mam nadzieję, że nie wejdą one w krew polskiej operze, bo kogo stać, żeby szarpnąć się na kilka spektakli w jednym tygodniu? |
no wiesz, jesli bylo by to zwiazane rowniez z takim poziomem, jaki prezentuje ABT, to jestem w stanie to zaakceptowac
(tam np. jednego wieczoru tanczy P. Herrera, drugiego A. Ferri, itd...)
ma to tez jakas swoja logike - ale oczywiscie my jestesmy przyzwyczajeni inaczej, i trudno byloby nam sie przestawic. Prawdopodobnie to samo mogliby powiedziec o nas Amerykanie
ale np. dzieki temu w ABT moze wystepowac jako principal np. Diana Vishneva, ktora jednoczesnie jest rowniez w Kirovie (tak to sie odmienia? ), inaczej trudno byloby jej prowadzic proby i spektakle, a przy takiej organizacji to jest to mozliwe i nawet calkiem wygodne. |
_________________ "Plié is the first thing you learn and the last thing you master" Suzanne Farrell |
|
|
|
|
 |
Rotbart
Corps de Ballet
Posty: 394 Skąd: Warszawa
|
Wysłany: Wto Mar 20, 2007 12:28 am
|
|
|
Joanna napisał/a: | ale np. dzieki temu w ABT moze wystepowac jako principal np. Diana Vishneva, ktora jednoczesnie jest rowniez w Kirovie (tak to sie odmienia? ), inaczej trudno byloby jej prowadzic proby i spektakle, a przy takiej organizacji to jest to mozliwe i nawet calkiem wygodne. |
Myślę, że mało która tancerka jest w stanie zatańczyć choćby 5 dni pod rząd czołową partię na porównywalnym, dobrym poziomie. Ponoć Gillian Murphy takie cuda wyczyniała tańcząc Odettę i w ostatnich przedstawieniach widać było jej zmęczenie i wielki wysiłek. Ciekawi mnie więc dla kogo, poza organizatorami i managerami, ma to być wygodne? Bo wychodzi na to, że ani dla widowni, ani dla tancerzy. |
_________________ Když už něco děláš, dělej to pořádně. |
|
|
|
|
 |
Joanna
ADMINISTRATOR

Związek z tańcem: tancerka?
Posty: 2981
|
Wysłany: Wto Mar 20, 2007 12:58 am
|
|
|
Przecież napisalam tez, ze nie jest tak, ze codziennie tanczy ta sama osoba Przeciez to nawet byloby sobie trudno wyobrazic.
To jest tak, ze np. jednego dnia tanczy P. Herrera, drugiego A. Ferri, trzeciego J. Kent, itd. - akurat jeśli chodzi o principal dancers to maja z czego wybierac
A wygodne w tym wzgledzie, ze przez jakisczas koncentrujesz sie tylko na jednym czy dwoch spektaklach, i nad tym pracujesz, a po takim 'sezonie' zajmujesz sie czyms innym. W przypadku realizowania projektow na dwoch roznych kontynentach taki system pracy chyba moze miec znaczenie, no nie?;) |
_________________ "Plié is the first thing you learn and the last thing you master" Suzanne Farrell |
|
|
|
|
 |
Rotbart
Corps de Ballet
Posty: 394 Skąd: Warszawa
|
Wysłany: Wto Mar 20, 2007 12:50 pm
|
|
|
Jakoś nie bardzo mnie to przekonuje Przykład Diany Vishnevej (jeśli tak się ją odmienia) jest dość rzadki, tylko największe gwiazdy mają tak wypełniony grafik, że nie mają czasu na nic poza występami w maratonach. Większość tancerzy pozostaje w obrębie mniejszych przestrzeni geograficznych A jeśli mówimy o Polsce to nie sądzę, żeby takie ustawianie występów dla n.p. warszawskich solistów było konieczne, nawet jeśli czasem występują gościnnie w Poznaniu czy Wrocławiu. Krótko mówiąc - ten system jest dobry dla zabieganych, światowych gwiazd i nie sądzę, żeby przyniósł coś dobrego w Polsce.
A jeśli maratony obsadzone zostaną kilkoma tancerzami, to nie zmienia faktu, że nasi ulubieńcy wystąpią w jakiejś ulubionej przez nas partii dwa razy w roku, podczas gdy w "naszym" systemie jest to możliwe nawet dziesięciokrotnie w ciągu roku. |
_________________ Když už něco děláš, dělej to pořádně. |
|
|
|
|
 |
Joanna
ADMINISTRATOR

Związek z tańcem: tancerka?
Posty: 2981
|
Wysłany: Wto Mar 20, 2007 2:06 pm
|
|
|
No ja wlasnie mowilam o tym, ze przypadek Vishnevy jest dosc specyficzny. Ale tak naprawde wiele 'gwiazd' w ten sposob pracuje, tylko nie na zasdadzie dwoch etatow, a 'guest artist'.
I po raz trzeci pisze, ze to nie jest maraton Nie tanczy jedna tancerka glownej partii przez tydzien, spojrz na repertuar ABT, zobaczysz jak oni to maja ustawione
Tez nie mowie, zeby taki model przenosic do Polski, ale przypadkiem dyskusja zeszla na temat organizacji sezonu w MET, i chodzi mi o to, ze ich sposob pracy jest inny, ale nie znaczy ze gorszy.
Zresztam, w temacie chodzi nie tyle o specyfike sezonu artystycznego, ktory w takim ABT jest faktycznie dosc specyficzny, ale o to, jak funkcjonuje nasz teatr. Nie chodzi o to, czy sezon trwa od wrzesnia do wakacji, tylko jak obsadzane sa role, jak zatrudniani sa artysci.
Dzisiaj w teatrze dramatycznym etat oznacza co prawda stale, ale niewielkie pieniadze, i coraz rzadziej przestaje byc osiagnieciem prestizowym. Mlodzi aktorzy wola pracowac w roznych projektach, niz konsekentnie wspoltworzyc z zespolem ksztalt danego teatru. W jeszcze wiekszym stopniu dotyczy to chyba teatrow tanca, byc moze rowniez dlatego, ze ten rodzaj teatru wlasciwie nie ma u nas tradycji teatru instytucjonalnego.
Ale mimo iz jest wyrazna tendencja do takich dzialan bardziej projektowych, to z kolei w Polsce brak scen, gdzie mozna by je potem wystawiac - paradoks, jest popyt, nie ma mozliwosci. Generalnie sceny sa poza mozliwosciami finansowymi wielu tworcow, nie ma srodkow na reklame, edukacje, wlasnie takich realizacji 'pozaetatowych'. Nie da sie tego zrobic z prywatnej kieszeni, to nie te sumy.
Teatry z kolei niby sa finansowane przez panstwo, ale tez nie jakos specjalnie duzo; a w wiekszosci przypadkow wieksza czesc repertuaru jest nijaka, malo ambitna, takie ot sztuki zrobione po mieszczansku. |
_________________ "Plié is the first thing you learn and the last thing you master" Suzanne Farrell |
|
|
|
|
 |
Scarpia
Adept Baletu

Związek z tańcem: Scarpia
Posty: 208
|
Wysłany: Sro Mar 21, 2007 2:43 pm
|
|
|
Uważam, że nie ma i nigdy nie będzie jednego uniwersalnego środka zaradczego na wszystkie perturbacje, z jakimi boryka się codzienne życie sztuki jakkolwiek rozumianej. Bo też czy można zastosować wprost metody zarządzania Covent Garden czy Los Angeles Opera w Polsce? Nie sądzę. Oto przyczyny i środki zaradcze wg mojego obecnego pojęcia:
1.Sięgnijmy do definicji na początku:
„Opera (...) Jest uwarunkowana poetycznie, muzycznie, scenicznie i do ostatniego szczegółu przez idee i pragnienia tych, od których ona zależy i to w stopniu i sposobie, jaki nie ma miejsca w żadnej innej muzycznej formie. (..) Jest wizualną i dźwiękową projekcją władzy, bogactwa i smaku społeczeństwa, które ją wspiera...” (Donald Jay Grout, Hermine Weigel Williams “A Short History of Opera“)
Nasuwa się pytanie: Proszę mi wskazać gdzie w Polsce jest ta bogata, wysmakowana, wykształcona w dziedzinie sztuk pięknych elita, dzierżąca władzę, która ma wg definicji wspierać operę i balet? NIE MA! (Choć akurat w Poznaniu jest wyjątek, ale tylko 1). I jeszcze długo, długo nie będzie. Historia naszego kraju te elity skutecznie wyniszczyła i tyle. Państwo zajęte innymi priorytetami nie sprawdza się w roli oddanego sercem mecenasa sztuki-czasy Ludwika XIV minęły. A nowe elity w bólach się rodzą i pewnie jeśli historia znowu nie spłata jakiegoś figla – ich dzieci może będą taką elitę tworzyć. Tam, w tak nam Polakom zamiłowanym i zapatrzonym zachodzie takie elity są, istnieją i pełnią swoje role od dziesięcioleci. A my-no cóż musimy budować wszystko od nowa. Niestety za naszego życia pełnią sukcesu chyba nie przyjdzie nam się rozkoszować... Ale budujmy te elity-będą z definicji właściwie zarządzać operą i baletem.
2. Sztuka operowo-baletowa sztuką, ale z pustym żołądkiem to oddawać się jej błogim uniesieniom nie da, nawet jeśli ma się ku temu predyspozycje w genach. Łatwo to zrozumieć każdemu. Ja tam na widowni nie chcę słyszeć burczenia w brzuchu u sąsiada na fotelu obok mnie, bo to źle na mnie działa, przygnębia i zkłóca rozkosz przeżywanie górnego „f” na które wspina się solistka, tudzież efemeryczność widoku batement frappe w finale 2 aktu „Jeziora”. Czegóż nierelanego chcecie? Żadąć od chorej babci która ma 720zł i nie ma na porządne lekarstwa aby płaciła 120zł za bilet na parterze na „Wozzeck’a” w Operze Narodowej, albo rozprawiała nad niebotycznym pięknem ostinato, tremolo i podzielonych flażoletów początku 3 aktu Aidy? A zatem: Budujmy zamożność i dobrobyt klasy średniej-rozkwit sztuki przyjedzie wtedy sam. Jak to kiedyś w wystąpieniu zauważył pewien satyryk: Artysta jest na samym końcu łańcucha pokarmowego. Bo normalny człowiek jak się naje, napije, zarobi i jest zadowolony to dopiero wtedy idzie kupić bilet do teatru. Jak widać inaczej zarzadza się teatrem, gdy publika jest z definicji zamożna a inaczej jak nie jest. Nie można stosowac tych samych metod organizacji i tu i tam.
3. Niefilisterskie pomysły tak bardzo pożądane np. przez Joannę i Rotbarta muszą być opłacone filisterskimi realizacjami obrzydliwej niektórym osobnikom komercji. Nie ma innej rady i wszędzie jest tak samo. Można się na ten nieuchronny stan oburzać w myślach, słowach i uczynkach a nawet ze wstydem ukrywać. Ale historia uczy, że uporczywe zaprzeczanie tej prawdzie nawet w przypadku Mozarta kończy się tragedią dla... samego zainteresowanego. Moi drodzy! Z pustego to i Salomon nie naleje! I o tym radykalni zwolennicy jak to ładnie się nazywa „ambitnych” utworów pamiętać powinni. A więc istnieje silna potrzeba zrozumienia realiów, że zwykle jest tak, że aby zdobyć środki na 1 niekomercyjno-ambitny spektakl potrzeba wystawić 10 innych komercyjnych. A zatem: nie niszczmy i opluwajmy tych komercyjnych wydarzeń! One są pożywką, generatorem funduszy i niezbędnym kontrastem wydarzeń „ambitnejszych” o małym kręgu odbiorców. Uszanujmy je, pomimo że nie dogadzają poszukującym większej głębi czy po prostu innego wymiaru odbiorcom zamiast druzgocąco krytykować. Niech sobie żyją! A zatem z charakteru spektaklu wynika również sposób jego zarządzaniem. I cóż w tym złego że np. grają 3 dni pod rząd „Dziadka do orzechów” rano i wieczorem? Czy myślicie że równie dobrze byłoby np. wystawić 6x z rzędu np. „Medeę”? Mam nadzieje że czujecie różnicę? Tak więc nie ma co szukać szablonowych rozwiązań zarządzaniem. Każdy przypadek trzeba rozpatrywać osobno a nie generalizować. Inna jest też publicznośc w Warszawie, inna w Poznaniu, inna w Krakowie itp.
4. Co nam w Polsce da wzajemne „pognębianie się” wyliczaniem znakomitych sukcesów zarządzania bogato wspomaganych teatrów operowo-baletowych za granicą i wieczne, niekończące się wytykanie nędzy tych post PRL-owskich w kraju? Dlaczego chcecie stosować warunki życia i organizacji pracy na księżycu do tych na Ziemi? Czy ja albo ktokolwiek z Was na co dzień bywa w Operze Paryskiej czy Covent Garden? Czy Wy albo ja mamy zachodnie pensje i warunki socjalno-bytowe? Pewnie, że chciałbym i to bardzo, a na dodatek z rozkoszą mógłbym ugotować i zjeść pointy Aurelie Dupont czy Alessandry Ferri. Tylko że tak naprawdę to widzę te tancerki tylko wirtualnie, jako strumień elektronów na luminoforze ekranu TV albo mieniących się pikseli monitorów LCD czy plazmowych. Nic mi na dłuższą metę po tym. Tak naprawdę to na co dzień patrzę, słucham i cieszę się pracą tych lokalnych gwiazd i gwiazdeczek. To z nimi przeżywam małe sukcesy i porażki. Nie niszczmy ich miażdżącym słowem, uczynkiem i zaniedbaniem. Pokażmy dobre wzory. Zmotywujmy niekoniecznie tylko pieniędzmi (bo ich nie ma po prostu). Dajmy nadzieję. Niech pracują. Zauważmy (może czasem nieliczne) zalety. Co nam zostanie jak ich zabraknie? Plakat idealnej baleriny na ścianie, choćby w najpiękniejszej arabesce? DVD w High Definition i wielokonałowym dźwiękiem? Dziękuję-to też fajne ale gdzie ten człowiek? Ja to się nawet już boję jak kogoś zaczynają w Polsce chwalić za bardzo. Dlaczego? A no bo np. zaraz ta osoba wyjeżdża... za ocean.. za miedzę... i tyle w Polsce z tego mamy. Nagrania i zdjęcia a nie żywy balet. Dla dobrych rezultatów zarządzać potrzeba zatem nie tylko krótkoteminowo ale i w dłuższej perspektywie czasu. I w tym trudność naszego polskiego podwórka, że mamy tu tylko zarządzanie krótkoterminowe-nastawione na zysk, „łatanie dziur”, „łapanie okazji” i utrzymanie się „tu i teraz”. To też bardzo ważne, ale niewystrczające w dłuższej perspektywie właśnie. |
|
|
|
|
 |
Kasia G
ADMINISTRATOR

Związek z tańcem: krytyk
Wiek: 48 Posty: 4412 Skąd: Warszawa
|
Wysłany: Sro Mar 21, 2007 2:52 pm
|
|
|
brawo Scarpia, własnie tak to jest z tymi narzekaniami, osadami i radami "co by tu zrobić zeby było lepiej". Trudno w wielu sprawach czerpać przykłady z Zachodu bo nas na to nie stać, zaszłosci tez sa wielkie. Mówi się że powinno się zrobić rewolucję, zburzyć i zbudowac od nowa, ale z drugiej strony przeciez teatr, zwłaszcza tak wielki ak operowo-baletowy tradycja stoi. I tak to jest ze np. jeden jedyny pan X wie jak robićświetne baletki, a znów pani Y jest niezastąpiona garderobiana - to jest duch i istota teatru tak samo jak artyści. A wszelkie rewolucyjne zmiany choćby robione w dobrym zamiarze odbijają sie ciagłosci tradycji bardzo silnie. Pokazał to przykład M. Trelińskiego który chciał posługując sie zachodnimi wzorcami i rewlucją przeprowadzić najrozmaitsze zmiany w Operze Narodowej, co pociągneło za sobą nie tylko wielkie niezadowolenie i protesty pracowników, jak i niestety duże koszty. Nie ma jednego lekarstwa na te wszystkie bolączki, myslę ze jak przez wszystkie zmiany systemowe i przez tę nasz kraj musi przejsc drogą ewolucji a nie rewolucji, częśc wymusi rynek, cześc rózne inne czynniki. Co oczywiscie nie znaczy ze trzeba czekac z założonymi rękami na tę cudowną zmianę - trzeba w miarę mozliwosci i rozsądnie nad tą ewolucja pracowac, np. w miarę mozliwosci zwalniac marnych artystów etatowych i stawiac na kontraktowych zatrudnianych na nowych zasadach itd. |
_________________ Niech pamięta elita, że każda śmietanka na deser jest bita.
Lec |
|
|
|
|
 |
Joanna
ADMINISTRATOR

Związek z tańcem: tancerka?
Posty: 2981
|
Wysłany: Sro Mar 21, 2007 3:41 pm
|
|
|
Cytat: | Mówi się że powinno się zrobić rewolucję, zburzyć i zbudowac od nowa, ale z drugiej strony przeciez teatr, zwłaszcza tak wielki ak operowo-baletowy tradycja stoi. I tak to jest ze np. jeden jedyny pan X wie jak robićświetne baletki, a znów pani Y jest niezastąpiona garderobiana - to jest duch i istota teatru tak samo jak artyści. A wszelkie rewolucyjne zmiany choćby robione w dobrym zamiarze odbijają sie ciagłosci tradycji bardzo silnie. |
Tak, to tez jest cos, na co uwage zwraca obecnie wielu rezyserow i aktorow (np. Zapasiewicz czesto wspomina o tym w wywiadach). Ze robic nowe - tak, jak najbardziej. Ale nie odcinajac sie od tradycji. Nie przekreslajac jej calkowicie. A wielu wlasnie juz tak zrobilo. Co zreszta efekt daje taki, ze mamy i teatry 'stary', i 'nowy', ktory tak naprawde sam nie wie, co ze soba zrobic, i jak. Brakuje tego pomostu \pomiedzy', czerpania z doswiadczen tradycji. Ci, ktorzy tworzyli nowatorski teatr kiedys, nie odcinali sie od przeszlosci, swoich nauczycieli, tylko tworzyli swoje. I dobrze an tym wyszli.
Bo inaczej robia sie np. takie kwiatki, jak ostatnio (nie)slawna sprawa w Powszechnym.
To jesli chodzi o mentalne podejscie do tworzenia teatru dramatycznego.
Bo organizacja, finansowanie, itd. to jeszcze inna - odrebna - sprawa. Tak naprawde to mamy tutaj jeden watek, ktory miesci w sobie rozne rzeczy, ktorych wspolnym mianownikiem jest chyba tylko slowo 'teatr'
W sprawie teatru operowego trudno mi sie wypowiadac, bo nie orientuje sie z nim za bardzo, ale chetnie poslucham co i jak tu wyglada.
Dodam tylko, ze nie mowilam wczesniej nic o przenoszeniu wzrocow zachodnim na nasze - jesli ktos tak odebral moj post, to wole na wszelki wypadek wyjasnic. Chodzilo mi po prostu o probe przedstawienia tego, jak cos funkcjonuje gdzie indziej. Wiadomo, ze wszedzie sa inne uwarunkowania kulturowe, ekonomiczne, inna jest swiadomosc spoleczna, rola kultury wysokiej (niskiej zreszta tez - rozrozniam to tylko dlatego, ze w tym kontekscie nie rozumiem kultury jako np. 'caloksztalt wytworow materialnych i niematerialnych czlowieka' tudziez innych tego typu, tylko chodzi mi o scislejsze rozumienie w tym wypadku kultury jako sztuki) i to, jak ona wyglada, itd.
Chociaz z tym problemem jak zbyt wiele stawisk w teatrze, spotkalam sie juz w roznych wywiadach, itd. - nie wiem na ile jest to prawda?
Zreszta, niektore rozwiazania niektorych teatrow sa naprawde dziwne, bo dochodzi do tego, ze tancerze nie maja codziennych lekcji tanca tanca pracujac w teatrze, itd.
Jesli chodzi o to, o czym pisze Scarpia - potrzeba komercyjnych spektakli, itd. Ok. Ale nie na zasadzie, ze teatr ma w repertuarze 9 spektakli badziewnych a jeden swietny. Tylko ze sa teatry nastawione z rozrywke (np. warszawski Teatr Kwadrat czy Komedia), jak i na Sztuke przez duze S. A nie przez ogolne obnizanie poziomu danego teatru, gdzie aktorzy musza sie przez to zajmowac 5 bezsensowanymi spektaklami, to jak oni moga potem zagrac cos dobrego? Czy samo usrednianie poziomu tegoz teatru, by z ciekawego zrobil sie pasujacy do jak najwiekszej ilosci gustow (nie tak bylo z rowniez warszawskim teatrem Studio w ostatnich latach?).
Nikt nie opluwa i nie niszczy komercyjnych wydarzen, bo one wiadomo, tez sa potrzebne. Pani Krysia z kwiaciarni nie pojdzie na 8-godzinny spektakl Lupy, to pewne. Ale pojdzie z mezem na jakas komedie. Wszystko jest potrzebne. Ale dlaczego to ma oznaczac, w jednym teatrze robi sie wszystko, spektakle lepsze i gorsze, z usrednieniem wychodzi na to ze wiekszosc jednak gorsze, i tak ciagnie wiekszosc teatrow?
A nie kazdy jest Janda, zeby zalozyc wlasny, prywatny temat, i dbac osobiscie o jakosc jego reperutuaru (chociaz akurat o tym konkretnym przypadku sie nie wypowiadam, bo w T. Polonia nie bylam).
Aha, Scarpio, niektorzy mieli szanse np. zobaczyc idealna balerine na zywo, wiec nie tylko na plakacie Poza tym dzisiaj jest wiele mozliwosci zmiany miejsca, wyjazdow, zdarzaja sie festiwale i mozna naprawde wiele zobaczyc (aczkolwiek do dzisiaj nie jestem w stanie zrozumiec, jak mozna bylo nie chciec Bejarta w Wawie - no ale to chyba tajemnica z gatunku 'kiedy nie wiadomo o co chodzi, chodzi o...').
Jesli chodzi o to, ze 'teatru o pustym zoladku ogladac sie nie da' - coz mozna polemizowac. Ze nie wspomne o niekonczacych sie godzinach festiwalowych spedzonych na twardym schodku czy na stojaco gdzie akurat dalo sie cos zobaczyc Wszystko jest mozliwe, kiedy ktos naprawde chce. Tez nie mam nie wiadomo ile pieniedzy, i nawet wejsciowka nie zawsze jest w zasiegu moich mozliwosci finansowych, ale zawsze mozna pomiedzy czyms wybrac.
Ale oczywiscie rozumiem, ze te argumenty nie dotycza ogolu spoleczenstwa, gdzie jak wiadomo przyjmuje sie, ze potrzeby wyzszego rzedu pojawiaja sie dopiero po zaspokojeniu tych nizszego rzedy. Ale czy u nas jest naprawde az tak zle, ze wiekszosc ludzi za pojdzie do teatru musi odmawiac sobie obiadu przez pare dni? Nie. Tylko to sa pewne nawyki, tego jak np. spedzic czas. Mozna przed telewizorem, albo w supermarkecie, albo w teatrze. Jesli ktos np. uwaza teatr za niepotrzeby, to jasne, ze majac wolny czas i troche gotowki w kieszeni, nie pojdzie na pewno na jakis spektakl.
W Rosji np. teatr, zwlaszcza balet cieszy sie duzym powodzeniem, a zecydowanie nie sa jakims wybitnie bogatym krajem. Aogolna ostatnio, powolna co prawda, tendencja krajow zachodnich jednak zmierza do obnizenia zainteresowania teatrem, sztuka, itd. - mimo wzrostu dobrobytu i srodkow, by wlasnie w tej wysokiej kulturze brac udzial. |
_________________ "Plié is the first thing you learn and the last thing you master" Suzanne Farrell |
|
|
|
|
 |
Rotbart
Corps de Ballet
Posty: 394 Skąd: Warszawa
|
Wysłany: Sro Mar 21, 2007 4:41 pm
|
|
|
Co do komercyjnych i lekkich spektakli, też uważam, że są potrzebne, ale tylko wtedy, gdy można na nich zarobić, a to nie zawsze jest takie oczywiste. Powstaje przecież sporo drogich szmir, które zupełnie się nie zwracają i pieniądze wyrzucane zostają w błoto - najmniej wymagająca publiczność nie chce ich oglądać - i dzieje się tak z niektórymi produkcjami wspomnianych teatrów Komedia, Kwadrat i Bajka. Z drugiej strony zdarzają się ambitne komercje, np. "Śluby panieńskie" Jarzyny czy "Opowieści o zwyczajnym szaleństwie" Glińskiej, które są dobrymi spektaklami, a i publiczność na nie wali drzwiami i oknami. Myślę, że najważniejszy jest umiar - produkować spektakle pod publiczkę w zdrowych ilościach.
Inna sprawa, że teatry często dostają pieniądze odgórnie i wykorzystują je właśnie na komercje, a nie na choć trochę ambitniejsze spektakle. Ostatnio w ten sposób Powszechny wyprodukował bubel p.t. "Gruba świnia" - i choć ten tytuł ma wyraźne pretensje do przyciągnięcia jak najszerszej publiki (modny autor, modny temat, nieskomplikowana treść), to okazuje się, że w pierwszym tygodniu grania widownia Małej Sceny jest ledwie w połowie zapełniona przez widzów, którzy kupili bilet.
A co do Rosji to z tego, co mi wiadomo teatr i balet są tam popularne dzięki pewnemu przekłamaniu. Po pierwsze: w Moskwie czy Petersburgu mieszka najbogatsza część społeczeństwa (która różni się diametralnie od społeczności chociażby miasta 200tysięcznego, nie mówiąc o małych miastach czy wsiach), ma zatem pieniądze, by iść do teatru. Po drugie: w ponad 10milionowej Moskwie nie jest tak trudno o frekwencję i fakt, że spektakl jest grany 100 razy nie jest niczym szczególnym. Dzięki takiemu sprytnemu uogólnieniu 20% społeczeństwa jest uważane za ogół, a Rosjanie za wyjątkowo kulturalny naród |
_________________ Když už něco děláš, dělej to pořádně. |
|
|
|
|
 |
Joanna
ADMINISTRATOR

Związek z tańcem: tancerka?
Posty: 2981
|
Wysłany: Sro Mar 21, 2007 5:48 pm
|
|
|
Rotbart, ok, ale Warszawa tez nie jest jakims biednym miastem, a ludzie tak do teatrow nie biegna drzwiami i oknami. Mowiac o Polsce czy krajach zachodnich, nikt raczej nie ma przed oczami zabitej dechami wioski, czy miescinki gdzie jedyna atrakcja jest dom kultury. Tylko tez te wieksze miasta, gdzie sa teatry, opery, a wiec i klasa srednia i wyzsza (chociaz na Zach., zwlaszcza USA, rozklad ludnosci w miastach/ wsiach pod wzgledem klasowym troche inaczej sie przedstawia, niz w Polsce czy Rosji).
Poza tym wlasnie co jest ciekawe, to ze w krajach, w ktorych jest duzy dobrobyt, to wlasnie tam sztuka tez zaczyna tracic na znaczeniu, niestety. Ma oczywiscie grono swoich fanow, jak wszedzie, ale nie jest szeroko spoleczesnie doceniania (podczas gdy wiekszosc sapoleczenstwa ma srodki, by chodzic np. do teatrow, nie robi tego). Wiec kwestia finansowa nie jest jedynym czynnikiem.
Poza tym sie zgadzam. Z tym ze ja takie spektakle jak np. ww Jarzyny itd. to zaliczam do tych ambitniejszych - po prostu pod tym pojeciem nie mam na mysli tylko tego, co 'powazne, doglebne, patetyczne, przelomowe' (to oczywiscie tez, ale wiadomo, ze taki teatr to troche inna kategoria, Parnas, i takie spektakle nie zdarzaja sie co dzien), itd., itp. a po prostu cos porzadnie zrobionego, z dobrym warsztatem, tak wiec tez z np. inteligentym humorem. Tym sposobem dla mnie swietna inscenizacja Fredry moze byc bardziej 'ambitna' od byle jakiego Szekspira, zagranego po szkolnemu. Nie wymagam tego, aby kazdy aktor byl Gajosem, a kazdy rezyser Lupa, ale zeby tez taki zupelnie przecietny rezyser staral sie robic swojego dobrze, na wysokim poziomie, co tez przeciez buduje profil teatru. Niestety, nie jest to za bardzo mozliwe, jesli 80% pozycji w repertuarze to takie sobie srednie spektakle, np. komedie z prostym humorem albo Szekspir w wydaniu szkolnym. Bo wiadomo, ze to sie sprzeda, bo beda chetni. Tylko mnie sie to po prostu nie wydaje dobre i tyle.
Wiadomo, ze z finansami w teatrach jest cienko, wiec nie ma nawet za bardzo perspektyw na poprawe sytuacji. Wiele zalezy od dyrektora artystycznego, ale tez co on moze zrobic jak nie ma co, a poza tym zespol zwykle trudno jest przekonac do nowych pomyslow. Wiec wszystko pewnie zostanie tak jak jest - ze do teatrow malo kto chodzi, bo nie ma nic specjalnego, a nie ma, bo malo kto chodzi, wiec dostaja malo kasy. Kolo sie zamyka. A jesli jest cos dobrego, to i tak ludzie o tym nie wiedza, i tez nie ida (to oczywiscie nie jedyne powody).
A jesli ktos robi jakis projekt, to i stara sie zadbac tez o jego reklame, naglosnienie, bo jest na swoim, i nie liczy na to, ze impresariat laskawie sie zajmie promocja, itd. |
_________________ "Plié is the first thing you learn and the last thing you master" Suzanne Farrell |
|
|
|
|
 |
Rotbart
Corps de Ballet
Posty: 394 Skąd: Warszawa
|
Wysłany: Sro Mar 21, 2007 9:09 pm
|
|
|
Joanna napisał/a: | Rotbart, ok, ale Warszawa tez nie jest jakims biednym miastem, a ludzie tak do teatrow nie biegna drzwiami i oknami. Mowiac o Polsce czy krajach zachodnich, nikt raczej nie ma przed oczami zabitej dechami wioski, czy miescinki gdzie jedyna atrakcja jest dom kultury. Tylko tez te wieksze miasta, gdzie sa teatry, opery, a wiec i klasa srednia i wyzsza (chociaz na Zach., zwlaszcza USA, rozklad ludnosci w miastach/ wsiach pod wzgledem klasowym troche inaczej sie przedstawia, niz w Polsce czy Rosji).
Poza tym wlasnie co jest ciekawe, to ze w krajach, w ktorych jest duzy dobrobyt, to wlasnie tam sztuka tez zaczyna tracic na znaczeniu, niestety. Ma oczywiscie grono swoich fanow, jak wszedzie, ale nie jest szeroko spoleczesnie doceniania (podczas gdy wiekszosc sapoleczenstwa ma srodki, by chodzic np. do teatrow, nie robi tego). Wiec kwestia finansowa nie jest jedynym czynnikiem.
|
Przypuszczam, że pod względem finansowym Moskwa ma dużo silniejszą pozycję niż Warszawa, a i ma 5 razy więcej ludności - więc nie mamy za bardzo jak z nią konkurować, bo nie ma odpowiednio więcej teatrów.
A co do ogólnego poziomu "ukulturalnienia" społeczeństw - cóż, prawda jest taka, że czy naród biedny czy bogaty, nigdy nie będzie ogólnie żywo zainteresowany kulturą w czystej postaci (tzn. bez powiązań z polityką, jak było w PRLu), bo sztuka wymaga wiedzy i wrażliwości. Ostatnio słyszałem, że tylko 40% populacji na świecie ma genetyczne warunki, by interesować się sztuką. Może to i lepiej, bo reszta zajmuje się nauką i dzięki temu mamy windy, lasery itd |
_________________ Když už něco děláš, dělej to pořádně. |
|
|
|
|
 |
Joanna Bednarczyk
Corps de Ballet

Związek z tańcem: historyk, krytyk
Posty: 549
|
Wysłany: Sro Mar 21, 2007 10:11 pm
|
|
|
40% to w sumie nie tak mało, Witkacy mówił o 5%
podobnie jak Joanna uważam że uczestnictwo w tzw kulturze wysokiej to nie jest tylko kwestia pieniędzy, choć mają duże znaczenie. Raczej mimo wszystko potrzeb. Od 18 lat obserwuję Spotkania Baletowe, owszem bilety są droższe niż dawniej, ale dzis nawet wejściówki nie są chętnie kupowane. Kiedyś ustawiala się po nie gigatyczna kolejka a na spektale zagranicznych zespołow sala była tak zapełniona, że nie można było włożyć szpilki. Zastanawiam się co stało się z tą młodzieżą, która niegdyś stanowiła 60% publiczności.
Scarpia napisał/a: | mógłbym ugotować i zjeść pointy Aurelie Dupont czy Alessandry Ferri. Tylko że tak naprawdę to widzę te tancerki tylko wirtualnie, jako strumień elektronów na luminoforze ekranu TV albo mieniących się pikseli monitorów LCD czy plazmowych. |
mimo wszystko kocham te piksele, szczególnie jak układają się obraz ulubionych tancerzy |
|
|
|
|
 |
|
|